vrijdag 18 februari 2011

Wujek dobra rada Frits Bolkestein a wieczorne spacery w Buitenveldert

Czy wyglądam jak palestyńki terrorysta? Być może były lider niderlandzkich liberałów, Frits Bokenstein, miał rację: żydzi nie czują się w Holandii bezpiecznie.

Jedną z zalet wieczornych spacerów w okolicy własnego mieszkania jest to, że zawsze odkryje się coś nowego. A to dom pogrzebowy Buiteveldert z wiewiórką na płocie cmenatrza i wielkimi oczami wlepionymi w przechodniów. Żywą wiewiórką - bo kto mieszka w Amsterdamie, ten wie, że nie jest to miasto prostytutek, marihuany i gejów, ale wiewiórek (południe miasta), zajęcy (okolice  Areny) i myszy (uniwersytet VU). Albo natknie się na park Amstelpark z czerwonym mostem, „otwartym od wschodu słońca do pół godziny po zachodzie”, co jest nieprawdą - myśli wieczorny spacerowicz - i idzie mostkiem do środka. Po czym znajduje się w czarnej otchłani i wystaczy jedno machnięcie skrzydła żurawia (?), by uwierzyć, że w trzy godziny po zachodzie słońca spacerować to sobie można po Wallen, a nie po Amstelparku. Chyba, że jest się żurawiem. Lub czymś, co przypomina żurawia. Albo odkryje się Pomnik Ukrywającego się Dziecka i Jego Obrońcy w pobliżu restauracji Korea: wysoki szczupły mężczyzna z walizką w jednej dłoni, a drugą opartą o ramię jeszcze chudszej dziewczynki - trochę Anna Frank, choć za wysoka i za smutna. Co dziwi, bo Obrońca tej dziewczynki ukrywał ją skuteczniej niż pomocnicy Anny Frank - w innym wypadku nie stawiano by mu pomnika?

To na wschodzie, idąc zaś na zachód - całkiem blisko mojego mieszkania, trzysta metrów, rzut kamieniem - inny żydowski akcent. Niski, beżowy budynek z dużymi oknami na parterze i szklanym wejściem. Trochę jak szkoła, ale za mały. Pochodzę do drzwi, ale tam, poza wiszącą kamerą, jedynie tabliczka: wejście od drugiej strony. Ok, jest po dwudziestej drugiej, więc pewnie nieczynne, ale nie zaszkodzi sprawdzić. Obchodzę budynek - wokół żywego ducha, nawet spacerowicze z psami gdzieś się ulotnili - i staję przed szklanym wejściem. Czynne do 19.00. Most w Amstelparku też jest czynny do pół godziny po zachodzie słońca, a przecież, podobnie jak żuraw, mogłem wejść, więc pociągam za klamkę. Zamknięte. Zrezygnowany, kręcę się chwilkę po parkingu (kilka rowerów, żadnych aut), robię ostatnią rundkę wokół budynku i idę dalej. Kiedy już na horyzoncie, zza pierwszego krzaka wyłania się pierwszy emeryt z psem, słyszę za plecami wołanie.

- Proszę pana!

- Proszę pana!

Odwracam się i widzę niskiego mężczyznę.

- Tak? - pytam.

- Czy mogę panu w czymś pomóc?

Zastanawiam się w czym może mi ten obcy, na oko dwudziestopięcioletni, mocno opalony chłopak z czarną bródką i jeszcze czarniejszymi oczami, pomóc, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Obcy na ulicy najczęściej pytają „czy może MI PAN pomóc?”, a nie „w czym mogę JA PANU pomóc?”.

- Pyta pan, czy to ja mogę panu pomóc? – próbuję wyjaśnić sprawę.

- Nie, pytam, w czym ja mogę PANU pomóc.

- Ale jak chce mi pan pomóc? W czym? To miłe z pana strony, ale...

Mimo, że główną przyczyną moich wieczornych spacerów jest zmęczenie - chodzi mi tutaj o psychiczne, umysłowe zmęczenie, związane z pracą polegającą na siedzeniu, myśleniu, pisaniu lub mówieniu, czyli zajmowaniu się wszystkim, poza wysiłkiem fizycznym - nie jestem na tyle głupi, by nie skojarzyć najprostszych faktów.

- Ach, pan jest z centrum kulturalnych żydów!

Proszę pamiętać, że rozmawiamy po niderlandzku, a dopiero zacząłem spacer, więc umysł nadal mam przegrzany.

- Jak się pan nazywa? – pyta Chłopak z Bródką.

- Ja? - marszczę czoło i zastanawiam się, czy mam obowiązek powiedzieć mu, jak się nazywam. Oczywiście, że nie mam, ale co mi szkodzi? Nie pogarszajmy sytuacji, poza tym to miłe, że ktoś chce mnie bliżej poznać. Emeryci z psami nigdy się do mnie nie odzywają, nie chcą wiedzieć, jak się nazywam, mówią co najwyżej „dobry wieczór’. I to wyłącznie wtedy, gdy ich pies sika na drzewo, ławkę lub Pomnik Ukrywającego się Dziecka i Jego Obrońcy. Chcą żebym im wybaczył i nie zawołał policjanta, który każe im posprzątać i zapłacić 50 euro kary. Holendrzy to pragmatyczny naród, również w kontaktach interpersonalnych pomiędzy wieczornymi spacerowiczami. 

Więc mówię, jak się nazywam.

- Acha - mówi Chłopak z Bródką. Dlaczego nie pyta po raz drugi? Przecież nie mam holenderskiego nazwiska. Dam głowę, że nawet gdybym powtórzył je dziesięć razy, i tak zapisałby je błędnie. Chyba, że ma polskie korzenie. Nie można tego wykluczyć, choć wyglada bardziej - aż wstyd tak pomyśleć - na Araba. 

Niestety Chłopak z Czarną Bródką ani nie chce żebym powtórzył, ani niczego nie zapisuje, ani się nie odzywa. Czuję się zobowiązany do złożenia samokrytyki, albo co najmniej do przedstawienia wyjaśnień.

- Mieszkam tu od niedawna... Całkiem blisko, o tam - pokazuję gdzie - I studiuję. Też bardzo blisko, o tam - i wymierzam palec w socrealistyczną bryłę protestanckiego Wolnego Uniwersytetu, VU - Lubię sobie pospacerować, wie pan, wieczorem, przewietrzyć się. O, i jestem obcokrajowcem!

Że też nie wpadłem na to wcześniej. Jestem obcokrajowcem! Nie ma lepszego wytłumaczenia jakiejkolwiek głupoty niż to: jestem zza granicy. Obcokrajowcy są jak dzieci; na obcej ziemi i w nieznanej sobie kulturze pałętają się po omacku, odbijają się od ściany do ściany, zaliczają wpadkę za wpadką, nigdy nie wiedzą jak się zachować i nie można ich brać na serio. Zawsze kiedy chcę, by tubylec traktował mnie jak idiotę, przypominam: jestem obcokrajowcem!

- O, to ciekawe. A skąd?

Z Polski! Ale szybko gryzę się w język. Polak kręcący się nocą wokół żydowskiego centrum kulturalnego, czy to nie brzmi podejrzanie? Ten Gross, złote żniwa... Ale Chłopak z Bródką nie wygląda na regularnego czytelnika onet.pl, więc można zaryzykować. 

(Trik, który stosuję czasem wobec Holendrów, w oczach których chcę uchodzić za bardziej okrzesanego, czyli dodanie po zdaniu „Jestem Polakiem” zdania „ale płynie we mnie też nie niemiecka krew”, w tej sytuacji z wiadomych powodów wykluczam)

- Jestem z Polski.

- O, świetnie - Chłopak się uśmiecha. W podobny sposób uśmiecham się, gdy pytam jakiegoś zagranicznego studenta, z którym przez przypadek przyszło mi rozmawiać, o kraj pochodzenia, a ten odpowiada: Rumunia. Albo jeszcze lepiej, Albania. Och, świetnie! Bukareszt to impunujące piasto, Ismail Kadare to genialny pisarz! 
Choć w głębi duszy każdy myśli: co za obciach.

Ponieważ Chłopak z Bródką też tak myśli, i też się wstydzi, wiem, że znalazł się teraz w defensywie. Idę za ciosem.

- Studiuję niderlandzki, język i kulturę Niderlandów, tu, na VU.

- Och, ciekawe, ciekawe!

- A ty? - jakoś tak przeszliśmy na ty, tak miło się rozmawiało - Pracujesz tutaj, w centrum?

- Tak. W ochronie. 

Chciałem powiedzieć, że to ciekawe, ale ileż można? 

- Pierwszy raz je zobaczyłem, więc chciałem się bliżej przyjrzeć. To nie problem?

- Nie, nie.

Uśmiechnął się - dałbym głowę, że to Arab, ale nie przesadzajmy: arabski ochroniarz broniący żydowskiego ośrodka przed polsko-niemiecki przechodniami w kraju licznych marokańskich antysemitów, byłby jednak przesadą.

Zapadła cisza. Zastanowiłem się, czy nie wspomnieć, że w szkole średniej napisałem esej o prześladowaniach żydów w Gminie Krzyżanowice, za który dostałem nagrodę prezesa Instytutu Pamięci Narodowej (grubawą publikację w twardej okładce o likwidacji oddziałów AK na Lubelszczyźnie w drugiej połowie lat czterdziestych, raz otwarta, nigdy nie czytana – niech mi lubelskie AK wybaczy), a w szkole podstawowej wziąłem udział w konursie o Martinie Buberze, więc o chasydach mógłbym opowiadać godzinami. Ale nie zapytałem, bo nie chciałem go dłużej zabawiać. Emeryt z psem dawano już nas minął i nie można wykluczyć, że właśnie zbliża się do Centrum – a co takiemu siedzi w głowie, nigdy nie wiadomo. Czy w trakcie wojny – tak jak jego rówieśnik z pomnika na przeciwko restauracji Korea -  ukrywał w piwnicy  żydowskie dzieci, czy wręcz odwrotnie? Pamiętajmy, w pomaganiu Niemcom w wywózce żydów Holendrzy wykazali się nadzwyczajną sprawnością. A nawet jeśli emeryt jest przyzwoitym emerytem, który podobnie jak ja z czystej ciekawości zbliży się do drzwi Centrum, to jest on jednak emerytem uzbrojonym w psa. A te nie znają skrupółów.     

Chłopak z Bródką jeszcze raz się uśmiechnął, ja też się uśmiechnąłem i po kilku błahych uwagach na temat pogody, studiów i mieszkania w Holandii oraz eksterminacji żydów, rozeszliśmy się.

***

Wtedy przypomniał mi się Bolkestein. Ten dawny lider holenderskich liberałów znany jest z tego, że mówienie przedkłada nad myślenie. Takie luźne podejście do słów ma swoje zalety dzięki czemu udaje się emerytowanemu Bolkesteinowi od czasu do czasu  wskoczyć na pierwsze strony gazet. W latach dziewięćdziesiątych był jednym z nielicznych polityków, którzy ostro wypowiadali się o imigrantach z państw islamskich, co wówczas było aktem odwagi, a dziś stało się nudną normą. Na przełomie wieków był zaś Bolkestein komisarzem ds. handlu w Komisji Europejskiej, co pokazuje, że nawet w Brukseli mają poczucie humoru i szanse na karierę mają tam nie tylko gładcy nudziarze w stylu Barroso, Buzka czy Van Rompuya.

Wracając do kontrowersyjnych wypowiedzi Bolkensteina – na początku grudnia 2010 wywołał on spore zamieszanie, radząc “świadomym żydom” emigrację z Holandii. W wywiadzie z gazetą De Pers powiedział:
“Świadomi żydzi muszą sobie zdać sprawę, że nie ma dla nich przyszłości w Holandii. Za świadomych żydów uważam tych, którzy jako tacy są rozpoznawalni, na przykład ortodoksyjnych żydów. Dla nich nie widzę tutaj przyszłości z powodu antysemityzmu (panującego) przede wszystkim wśród marokańskich Holendrów, których liczba stale rośnie”.

Następnie poradził im (świadomym żydom, czyli rozpoznawalnym, czyli ortodoksyjnym), by z kolei oni poradzili swoim dzieciom (też świadomym, rozpoznawalnym i ortodoksyjnym), by wyjechały, najlepiej – oczywiście! -  do Ameryki lub Izraela. 

“Jestem pesymistą – mówił dalej Bolkestein – Bo palestyńsko-izraelski konflikt – który dotyczy głównie Zachodniego Wybrzeża – rozszerza się. Nie przewiduję szybkiego rozwiązania i dlatego też antysemityzm będzie istniał”.

Następnie wyraził brak wiary w skuteczność rządowych planów skierowanych na zwalczanie antysemityzmu. I zwrócił uwagę na arabskie stacje telewizyjne, które dzięki antenom satelitarnym nadają dzień i noc w domach marokańskich Holendrów, co oczywiście antysemityzm tylko wzmacnia.

Słowa Bolkesteina wywołały burzę. Geert Wilders (dla tych, którzy jeszcze nie znają uroczego blondyna z Venlo: lider populsitycznej anty-islamskiej partii PVV, obecnie trzeciej największej w Holandii, a przy okazji najlepiej ochraniany polityk Europy oraz duchowy i intelektualny wychowanek Bolkesteina) napisał na twitterze: “To nie świadomi żydzi muszą emigrować, ale Marokańczycy, którzy dopuszczają się antysemityzmu”. Słowa Bolkesteina, który np. w odniesieniu do konfliktu Izrael-Palestyna nigdy nie ukrywał swojej sympatii dla strony izraelskiej i, ogólnie rzecz biorąc, o wiele rzeczy może być oskarżany, ale na pewno nie o antysemityzm, wywołały reakcję odwrotną do zamierzonej. Bolkestein, który w trosce o holendreskich żydów, chciał im udzielić rodzicielskiej, szczerej rady, nagle zaczął być traktowany jak facet, który wygania żydów z kraju!

Liderka Zielonej Lewicy (ówczesna liderka, bo obecnie GroenLinks mają nowego lidera, a właścicie liderkę, bo jak przystało na postępową lewicową partię, rządzą w niej kobiety) Femke Halsema, też na twitterze (holenderska polityka odbywa się w dużej mierze w przestrzeni twitterowej) zastanawiała się, czy Bolkesteinowi przypadkiem nie odbiło. “Halsema uważa, że prześladowane osoby muszą być w swoich kraju chronione. Każde państwo prawa musi zapewniać bezpieczeństwo swoim mniejszoścom”, czytamy w dzienniku Trouw.  A lider Unii Chrześcijańskiej, André Rouvoet zastanawiał się: “Dlaczego kapitulować przed antysemityzmem zamiast domagać się stanowczych działań ze strony premiera Marka Rutte i ministra Opsteltena?”. Opstelten to minister sprawiedliwości i bezpieczeństwa, który rzeczywiście co chwilę zapowiada takie czy inne stanowcze działania, z czego później niewiele wynika.

Inne partie też się oburzyły, a do głosów niezadowolenia dołączyły się holenderskie organizacje żydowskie. Bolkestein nie zamierzał kapitulować i bronił swego stanowska. Co prawda w popularnym wieczornym politycznym talk-show Pauw & Witteman  przypomniał, że całe zamieszanie zaczęło się od przedmowy do książki Het verval (Upadek), opisującej losy żydów w Holandii, w której to przedmowie autor Manfred Gerstenfeld zacytował “prywatną” wypowiedź Bolkesteina. Tą wypowiedź, w której Bolkestein radził żydom, by wyjeżdżali z Holandii, bo nie ma tu dla nich przyszłości. Ale to była moja prywatna wypowiedź, nieprzeznaczona do publikacji, tłumaczył w programie Bolkestein. Tylko dlaczego powtórzył ją później jeszcze w wywiadzie dla De Pers? I dlaczego bronił przez ponad kwadrans jej sensu w programie Pauw & Witteman?

U Pauwa i Wittemana powiedział nawet więcej. Bolkestein przypomniał swoje wystąpienie z okazji obchodów rocznicy nocy kryształowej sprzed kliku lat. Na sali było wielu żydów, pojawił się także Job Cohen, ówczesny popularny burmistrz Amsterdamu, a dziś niepopularny lider socjaldemokracji. “Kiedy powiedziałem, że akty antysemityzmu pojawiają się przede wszystkim ze strony islamistów, nikt mnie nie poparł - mówi Bolkestein – Nawet żydzi!”. Nawet żydzi! Nie można wykluczyć, że większość z nich w głębi duszy to antysemici – wnioskuje zagubiony telewidz, patrząc na szczere oburzenie sędziwego polityka. 

Oczywiście można wyśmiewać Bolkesteina, oraz fakt, że jego pasja i zaangażowanie w zwalczanie antysemityzmu są tak intensywne  że nawet sami zainteresowani (żydzi), czują się z tym nieswojo i za takie rady “serdecznie” dziękują. O ile bowiem opis sytuacji Bolkesteina jest być może trafny (rosnący antysemityzm, głównie ze strony młodych Marokańczyków), o tyle wniosek jest absurdalny: a zatem skapitulujmy przed antysemitami i poradźmy młodym żydom wyjazd z kraju! Ale urok Bolkesteina polega na tym, że mówi to, co myśli, a nie to, co powinien myśleć. Przyznał to zresztą we wspomnianym programie. Kiedy dziennikarz przypomniał mu wszystkie krytyczne reakcje polityków na jego wypowiedź, Bolkestein szczerze dodał: “gdybym obecnie był parlamentarzystą pewnie zareagowałbym podobnie. Powiedziałbym: tu jest problem i my go rozwiążemy. Tylko, że to się nie uda”, dodał. 

- Miejmy nadzieję, że z biegiem czasu będzie miał pan więcej powodów do optymizmu, jeśli chodzi o bieg spraw w naszym kraju – rzucił na koniec nieco przygnębiony redaktor Witteman i Bolkestein przytaknął. Też mam taką nadzieję – rozmowa z Chłopakiem z Bródką była sympatyczna, ale lepiej dla żydów, Bolkesteina, i Holandii byłoby jeśli Żydowskie Centrum Kulturalne mogłoby się obejść bez ochrony. Na marginesie, wieczorni spacerowicze w Buitenveldert też nie mieliby nic przeciwko temu.